Polskie UNESCO: Zamość - miasto idealne

Katarzyna Dędek
21.03.2012 13:19
Dwa dni to stanowczo za mało, by nacieszyć się idealnym miastem kanclerza Zamoyskiego - Zamościem

Maria Dąbrowska nazwała Zamość uroczym miasteczkiem, które może zmieścić się w dłoni. Leśmian nie cierpiał go i starał się jak najczęściej stąd wyjeżdżać. Urodzili się tu Róża Luksemburg, Izaak Perec, Marek Grechuta. Postacią, która nierozerwalnie kojarzy się z tym miastem, jest jednak jego założyciel Jan Zamoyski (1542-1605), doktor obojga praw, kanclerz i hetman wielki koronny, wybitny mówca i strateg.

Wjeżdżamy od strony Szczebrzeszyna. Po lewej jaśnieje biały budynek Arsenału, po prawej trwają prace konserwatorskie przy Bramie Szczebrzeskiej powstałej za życia Jana Zamoyskiego - jej neoklasycystyczny wygląd to efekt przebudowy w początkach XIX w. Tu więziony był Walerian Łukasiński, założyciel Towarzystwa Patriotycznego. W okresie międzywojennym mieściła się tania noclegownia, z której często korzystali przyjeżdżający do Zamościa chłopi, nazywając ją żartobliwie "domem nocnikowym".

Zza zakrętu wyłania się katedra, za nią wieża dzwonnicza. Po przeciwnej stronie ulicy widać szary, dwupiętrowy budynek - trudno uwierzyć, że to renesansowy pałac. Tyłem do niego dumna postać na koniu - 10-metrowy monument Jana Zamoyskiego odsłonięty 17 września 2005 r., w 400. rocznicę śmierci kanclerza, zaprojektował prof. ASP w Krakowie Marian Konieczny. Kanclerz wskazuje hetmańską buławą powstałe w 17 lat od aktu erekcyjnego w 1580 r. miasto Zamość (dzisiejszą Starówkę), które zgodnie z zasadą Arystotelesa wybudował tak, żeby: "dawało ochronę mieszkańcom i aby czyniło ich równocześnie szczęśliwymi".

Ul. Staszica, zaczynającą się tuż za ogrodzeniem katedry, wchodzimy na Rynek Wielki i stajemy na środku, by wzrokiem ogarnąć całość. Ten wyjątkowy układ urbanistyczny zaprojektował pod koniec XVI w. Włoch Bernando Morando. Duży, kwadratowy plac otaczają ze wszystkich stron wielobarwne kamienice, symetrycznie rozmieszczone ulice wprowadzają poczucie ładu. Idealny rynek idealnego miasta. W zachodniej części północnej pierzei wznosi się masywny ratusz, któremu dodaje lekkości strzelista wieża i spływające symetrycznie wachlarzowe schody. To efekt przebudowy z 1770 r., dzieło architektów Jerzego de Kawe i Andrzeja Bema.

Podchodząc do ratusza, słyszymy, jak przewodnik mówi grupie, że pośrodku wybrukowanego kwadratu stał kiedyś pręgierz. Nieco dalej wmurowana płyta (replika, oryginał jest w muzeum) upamiętnia wizytę marszałka Piłsudskiego w 1922 r. Pośrodku schodów dostrzegam kamienny kartusz herbowy drugiego ordynata, Tomasza Zamoyskiego, który zdobił dawniej jeden z nieistniejących już bastionów.

Nie zawsze jednak plac był pusty. Na fotografiach z okresu międzywojennego (można je obejrzeć w Arsenale) widać, że były tu zadrzewione skwery, a później klomby - niewielki, zielony kwadrat w południowo-zachodniej części Rynku jest pewnie ich pozostałością.

Na parterze ratusza w biurze informacji turystycznej kupujemy przewodnik i ruszamy dalej, by delektować się widokiem renesansowych kamienic.

Nie będę się spierała, czy najpiękniejsze są ormiańskie, czy może wzorcowa kamienica Moranda (ul. Staszica 25). Dzięki renesansowym attykom i bogato zdobionym fasadom należą z pewnością do najoryginalniejszych - wyglądają jak lukrowane ciasteczka. Wybudowali je bogaci kupcy ormiańscy, których, podobnie jak sefardyjskich Żydów, ściągnął Zamoyski do powstającego miasta, nadając im liczne przywileje i zwalniając z płacenia podatków. Później przechodziły w ręce rajców miejskich, profesorów Akademii Zamoyskiej, aptekarzy, o czym informują wiszące na nich dwujęzyczne tabliczki.

Koniecznie trzeba przejść ciągami podcieni, przyglądając się kamiennym portalom, masywnym kutym drzwiom wiodącym w sklepione korytarze, krętym schodom. Ormiańskie kamienice, od numeru 24 do 30, kryją w swych wnętrzach Muzeum Zamojskie (wejście w kamienicy Pod Aniołem, www.muzeum-zamojskie.pl). Zobaczymy w nim głównie obrazy, elementy wyposażenia pałacowych komnat, eksponaty związane z Akademią Zamojską, np. berło rektora z 1619 r. W jednej z pierwszych sal, z wielką makietą twierdzy z przełomu XVII i XVIII w., przyglądam się niewielkiemu portretowi Jana Zamoyskiego. Pociągła twarz, przenikliwe spojrzenie - oblicze człowieka, który w ciągu kilkudziesięciu lat zbudował fortunę, jaką inni gromadzili przez pokolenia. Na przyległej ścianie czytam opis kanclerza sporządzony w 1596 r. przez sekretarza legata papieskiego Bonifazio Vanozziego: "Wzrost jego wyższy niż mierny, postać piękna i rześka, twarz okrągła, rumiana, wesoła, przy tem bardzo poważna. Ubiera się z ruska; płaszcz, czyli frezja z szkarłatu, długa po kostki, żupan miał z adamaszku karmazynowego. Ten ubiór odmienia co do materyi podług pory roku. Buty nosi podkute po polsku, zawsze szabla przy boku, a kandziar za pasem...".

Po wizycie w muzeum ruszamy bez planu uliczkami Zamościa. Większość z nich jest już pięknie odnowiona, inne obstawiają rusztowania. Fantastyczna jest przede wszystkim jednolita zabudowa, może poza szpetnym hotelem Renesans przy ul. Greckiej.

Zamość nie został zniszczony podczas II wojny. Według słów jednej z przewodniczek na miasto spadła tylko jedna bomba, która zresztą nie wybuchła. Z renesansowej stylistyki wyłamuje się właściwie jedynie secesyjna Centralka (nazwę zawdzięcza pierwszemu w mieście centralnemu ogrzewaniu). W okresie międzywojennym mieściła się tu słynna Księgarnia Polska braci Stefana i Zygmunta Pomarańskich oraz restauracja i Hotel Centralny, który nocująca tu Maria Dąbrowska zapamiętała jako straszliwie drogi.

Przyglądam się budynkowi od strony południowej, bo właśnie tu 13 lat mieszkał z żoną i córkami Bolesław Leśmian, mój ulubiony poeta młodopolski. Jego pięciopokojowe mieszkanie na pierwszym piętrze było jasne i przestronne. Według relacji córki Marii Ludwiki Mazurowej pełne było kwiatów i ptaków, które Leśmian uwielbiał. Maria Ludwika, wspominając po latach artystyczną atmosferę ich zamojskiego mieszkania, opisała zabawną historię. Kiedy żona poety Zofia malowała obraz, do którego pozowała jej rozebrana modelka, niespodziewanie przyszedł z wizytą prezes sądu Romuald Jaśkiewicz, znany z purytańskich zasad. Nagą dziewczynę szybko schowano do niesprawnej szafy, przed którą na fotelu rozsiadł się gość. Nie opuszczał domu Leśmianów przez kilka godzin i zachodziła obawa, że felerny mebel się otworzy...

Spod Centralki ul. Bazyliańską dochodzę do przecinającej ją ul. Staszica i podcieniami wędruję do katedry. Na teren dawnej kolegiaty wchodzi się przez bramę dzwonnicy, która jest jednocześnie niezłym punktem widokowym. W trójnawowym budynku uwagę zwraca srebrne rokokowe tabernakulum w centralnej części ołtarza - dar siódmego ordynata Jana Tomasza i jego małżonki. Powyżej, między posągami św. św. Piotra i Pawła, wisi portret patrona świątyni św. Tomasza Apostoła ze zmartwychwstałym Chrystusem. Niestety, nie zobaczę marmurowej płyty nagrobnej Jana Zamojskiego, bo w kaplicy ordynackiej trwają prace konserwatorskie. Postanawiam więc obejść po kolei siedem ołtarzy w nawach bocznych katedry. Najbardziej ekscentryczna wydaje mi się (przedostatnia w południowej nawie) kaplica relikwii św. Tekli, gdzie wokół ołtarza stoi wiele relikwiarzy w kształcie trumienek. A najbardziej podoba mi się barokowa kaplica Zwiastowania NMP z dziełem włoskiego malarza Carlo Dolciego. Ten pochodzący z 1605 r. obraz przedstawiający scenę zwiastowania podarował świątyni Jan Sobiepan Zamoyski. Katedra była nie tylko mauzoleum rodu Zamoyskich (w podziemnych kryptach pochowano podobno 15 ordynatów), ale i świadkiem wielu uroczystych chwil ich życia. Tu odbywały się chrzciny, tu kolejni ordynaci składali przysięgę na wierność statutowi. Gdy wpatruję się w zdobione sztukaterią sklepienie świątyni, przepiękne kamienne wykończenia filarów, starsza kobieta wskazuje marmurową płytę w posadzce i mówi: - Tu klęczał papież.

Spod kolegiaty udaję się pod dawny pałac hetmana i na podstawie widzianej w muzeum makiety usiłuję wyobrazić sobie, jak wyglądał w czasach świetności. Podobnie jak ratusz, miał zdobioną attyką wieżę z tarasem widokowym. W środkowej części zewnętrznej elewacji znajdowały się symetryczne schody paradne i dwa krużganki. Pałac był powiększany i przebudowywany, w XIX w. nabrał cech klasycystycznych. Rosjanie zamienili go na szpital wojskowy, a jedno ze skrzydeł zaadaptowano na cerkiew prawosławną. Odkąd Polska odzyskała niepodległość, w zabudowaniach pałacowych mieszczą się sądy. Popołudniami jest tu pusto. Zaglądam w głąb kompleksu i ze zdziwieniem spostrzegam, że na wewnętrznym, zaniedbanym dziedzińcu w bezpośrednim sąsiedztwie Temidy mieszkają ludzie. Wracam do części zajmowanej przez sądy. Staram się odgadnąć, w której części gmachu miał kancelarię "skrzydlaty rejent" - Leśmian, którego sprawy urzędnicze nie bardzo obchodziły. W 1929 r. włamano się do jego kancelarii, skradziono pokaźną kwotę gotówki, której nie powinien był trzymać w pancernej szafie. Przy okazji włamania wyszły na jaw defraudacje, jakich dopuścił się jego współpracownik. Leśmian stanął na progu bankructwa. Gdyby nie pomoc jego przyjaciółki Dory Lebenthal, rodzina poety przymierałaby głodem.

W okresie renesansu we Włoszech powstała m.in. citta ideale Palmanova - na planie dziewięcioboku, z którego promieniście wychodzą ulice (z lotu ptaka wygląda jak gwiazda). Nasz Zamość jest sześcioboczny, w jego centrum, na Rynku, przecinają się dwie osie miasta. W głównej, biegnącej ze wschodu na zachód, można doszukać się analogii do ciała człowieka. Pałac właściciela to głowa, kolegiata i akademia - płuca, ratusz to serce, a biegnąca od wschodniej bramy miasta ulica Grodzka - kręgosłup. Druga to oś handlowa, między Rynkiem Solnym i Wodnym.

Ruszam więc spod pałacu w stronę lewego płuca miasta, budynku nieistniejącej Akademii (obecnie mieszczącego gimnazjum). Mijam dawne seminarium duchowne, które ma własnego ducha - zamurowanego żywcem zakonnika. Zaczął się ukazywać w latach 60. XX w. rezydującym tu wtedy urzędnikom skarbowym. Ostatni raz widział go w 1998 r. mieszkający tam 15-letni chłopiec.

Gmach Akademii - czworoboczny, masywny budynek przypominający trochę budowlę militarną - zgodnie z wolą fundatora ciągle służy nauczaniu młodzieży.

Powoli zapalają się lampy, więc skręcam w ul. Pereca biegnącą wzdłuż białych murów Akademii, by zobaczyć, jak zamojski rynek wygląda o zmierzchu. Ratusz, podobnie jak większość kamieniczek, jest pięknie podświetlony, w podcieniach palą się stylowe lampy, a w kawiarenkach nie milknie gwar.

Następnego ranka wybieram się do parku. Wchodzę główną bramą niedaleko budynku, który zamojszczanie nazywają "Kroplą Mleka" - od lat międzywojennych był tu punkt bezpłatnego wydawania szklanki mleka biednym dzieciom. Teraz, sądząc po witrynach, są tu sklepy i punkty usługowe. Park leży w miejscu, gdzie przebiegały mury twierdzy, pełno więc w nim nierówności, wgłębień po fosie, wzniesień po dawnym wale ziemnym, jest także sporej wielkości oczko wodne. Mija mnie kilku biegaczy - chyba rzeczywiście cała Polska biega? Na południowym brzegu parku odnajduję Starą Bramę Lubelską i ceglany Kojec (myślałam, że mury były dalej wysunięte). Kojec okazuje się ogromnym pięciobocznym schronem, a Brama, którą w 1588 r. wprowadzono niecodziennego jeńca, arcyksięcia Maksymiliana, tak jak chciał Zamojski, jest nadal zamurowana. Czekam chwilę, aż poranne słońce oświetli płaskorzeźbę "Matkę Polski na tronie' i wracam na rynek.

Kawiarenki dopiero szykują się do otwarcia, więc zanim wypiję poranną kawę, chcę odnaleźć dom przy ul. Grodzkiej 7, w którym spędził dzieciństwo Marek Grechuta. Mieszkańcy upamiętnili go tablicą w kształcie otwartego okna z fragmentem piosenki "Twoja postać". Idę dalej Grodzką w kierunku Starej Bramy Lwowskiej - zamierzam odnaleźć Podkarpie, ale okazuje się, że to nie takie proste. Żadna z mijanych kamienic nie ma krużganków, które widziałam w przewodniku. Zdesperowana wchodzę do kolejnej bramy od ul. Grodzkiej i ukazują mi się poszukiwane podcienia i krużganki. W przeciwległej części podwórza dostrzegam dziwną wnękę, pozostałość po kościółku, który, podobnie jak znajdujący się tu szpital dla biedoty, należał do zakonu bonifratrów. W XIX w. była tu gospoda i zajazd Pod Karpiem - jemu czteroskrzydłowa kamienica zawdzięcza nazwę.

Jestem u granic dawnego miasta. Za rogiem widzę sylwetki Starej i Nowej Bramy Lwowskiej. Powiązana murem z ceglanym nadszańcem Stara Brama Lwowska to kolejne dzieło Moranda. Wieńczy ją płaskorzeźba patrona miasta św. Tomasza klęczącego przed Chrystusem, a po bokach dwa kartusze herbowe Zamojskich. Niestety, zaaranżowana w niej cela Łukasińskiego, podobnie jak i rozpoczynające się tu kazamaty są od dłuższego czasu w remoncie. Znajdującą się po przeciwnej stronie ulicy Nową Bramę Lwowską wybudowano na początku XIX w., gdy twierdza była w rękach Rosjan. Przekształcili oni miasto w ogromny kompleks więzienny, ludność cywilną wykwaterowali do Nowej Osady, dzisiejszego centrum. Zamurowano Starą Bramę Lwowską, obok postawiono Nową, ozdobioną inicjałami cara Aleksandra I, którą zaprojektował Jan Paweł Lelewel, brat wybitnego historyka. Ma tu swoją siedzibę Orkiestra Symfoniczna im. Karola Namysłowskiego. Na zewnątrz murów miasta, za nadszańcem, co roku odbywa się widowisko historyczne Szturm Twierdzy Zamość A.D. 1648.

Po przeciwnej stronie ronda stoi kościół franciszkanów. Losy tej świątyni ufundowanej w 1637 r. przez III ordynata są wyjątkowo burzliwe. Najpierw był to główny kościół miejski, w którego trzykondygnacyjnych podziemiach chowano zakonników, profesorów akademii, darczyńców świątyni i zamożnych mieszczan. Gdy miasto przejęli Austriacy, a później Rosjanie, zburzono ozdobne szczyty i dzwonnicę, kościół zamienił się w lazaret i magazyn. Po odzyskaniu niepodległości powstał w nim pierwszy w mieście kinoteatr Stylowy. Po II wojnie światowej wprowadziło się Technikum Sztuk Plastycznych. A 1994 r. historia zatoczyła koło i gospodarzami budynku są znów franciszkanie.

Ul. Staszica wracam na rynek. Korzystając z zezwolenia władz miasta na wykonanie zdjęć, wejdę na ratuszową wieżę. Od czasu wpisania Zamościa na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO w 1992 r. specjalna komisja dopuszczająca obiekty do ruchu turystycznego zakazała wchodzić tu ze względów bezpieczeństwa. Panoramę miasta można zobaczyć z nieco niższej katedralnej dzwonnicy.

Czekając, aż wybije dzwon, pytam hejnalistę Kazimierza Szadego, dlaczego Jan Zamojski zakazał trąbić w stronę Krakowa. Pan Kazimierz (hejnalista w Zamościu od dwudziestu lat) słyszał różne teorie na ten temat: że Zamojski obraził się na Kraków, że to hejnał w stronę trzech bram miejskich. Jak było naprawdę, nikt nie wie. Dla niego nie ma to większego znaczenia - tradycja rzecz święta, trzeba ją kultywować. Kilkanaście sekund po godz. 12 trębacz w pięknym stroju szlacheckim wychodzi na zewnętrzny balkon. Gdy rozlegają się pierwsze dźwięki hejnału, ruch w dole zamiera - wszyscy przystają i wpatrują się w wieżę.

Po wyjściu z ratusza udaję się na niewielki plac na jego tyłach - Rynek Solny, obecnie przede wszystkim parking (centralna część starówki jest wyłączona z ruchu).

Od placu Solnego zaczynała się ciągnąca na północny wschód dzielnica żydowska. Jedną z pozostałości po niej jest narożny dom z podcieniami i charakterystyczną ornamentyką z winnych latorośli, w którym mieszkał rabin. Teraz wychodzącą z Rynku Solnego ul. Zamenhofa (dawna Żydowska) udaję się w kierunku parterowych jatek, kompleksu małych zadaszonych sklepików, gdzie Żydzi w białych fartuchach sprzedawali mięso. Dziś zmienili się właściciele i asortyment, ale handel trwa nadal.

Po przeciwnej stronie ulicy dostrzegam renesansową synagogę. Ozdobne, wysokie attyki skrywają dach, od północy i południa przylegają dużo niższe babińce. Wejście do świątyni znajduje się przy ul. Pereca. Na małym, otoczonym murkiem dziedzińcu kwitnie na liliowo rozłożysta rajska jabłoń. Na tle żółtych ścian synagogi wygląda zachwycająco. Podchodzę do drzwi wejściowych i znów spotyka mnie rozczarowanie - budynek czeka na remont, nie można zajrzeć do środka. Kiedy odpoczywam na murku, podchodzi do mnie starszy pan, jak się okazuje, opiekun synagogi. Zwraca moją uwagę na finezyjnie kute kraty w oknach pochodzące z ogrodzenia bimy. Wyjaśnia, że zniszczony budynek przyczepiony do synagogi od strony zachodniej to dawna siedziba władz gminy żydowskiej, tzw. dom kahalny. W nim odbywał się sąd rabiniczny rozstrzygający nie tylko kwestie koszerności, ale też wiele innych spraw dotyczących społeczności żydowskiej. Rozmawiamy o chasydach (po remoncie synagogi ma tu być centrum szlaku chasydzkiego) i zamojskich Żydach, którzy bardziej skłaniali się ku haskali, nurcie żydowskiego oświecenia nawołującego do asymilacji z lokalnymi środowiskami. Dlatego większość z nich mówiła świetnie po polsku. Dzielę się przeczytaną gdzieś informacją, że z pięciuset ocalałych z wojny zamojskich Żydów nie pozostał w mieście ani jeden, bo wszyscy wyjechali. - Nie wszyscy - precyzuje mój rozmówca. - Jeden kilka lat temu wrócił, no i ja wróciłem.

Spod synagogi wracam na rynek. Młody człowiek przebrany za szlachcica rozdaje ulotki i zaprasza na spacer po mieście z przewodnikiem w stroju z epoki (5 zł). Wczoraj chętnie bym się skusiła, ale przed wyjazdem chcę jeszcze pójść do zoo przy ul. Szczebrzeskiej ( www.zoo.zamosc.pl ). Swoje powstanie w 1923 r. zawdzięcza uczniom Gimnazjum Męskiego i nauczycielowi biologii Stefanowi Milerowi (nosi jego imię). Początkowo był to szkolny ogród zoologiczny, w którym uczniowie hodowali żółwie i zaskrońce, a w budce strażniczej urządzili dom dla wiewiórek. Później od kataryniarza kupiono kolorową papugę, jakiś rolnik podarował wilki. Spacerując po ogrodzie, oglądam lwy, wilki, wielbłądy, krokodyle, węże, koczkodany. Po stawie pływają kaczki, paw przez kilkanaście minut rozkłada swój wielobarwny ogon.

W ogrodzie chętnie przesiadywał Leśmian, który, według relacji córki, uciekał tam przed szarzyzną miasta. Z zoo wiąże się mnóstwo anegdot. Oswojony wilk Rex popisywał się przed szkolnym wizytatorem, przeskakując przez głowy uczniów. Nagle rzucił się na niego zainteresowany... jego lisią czapą. Nikomu nic się nie stało, ale wizytator omal nie zemdlał z przerażenia.

Korzystałam z książek: Zdzisław Kazimierczuk, Jarosław Matuszewski: "Zamość. La citta ideale", Zamość 2008, Krzysztof Czubara: "Dawniej w Zamościu", Zamość 2005, "Wspomnienia o Bolesławie Leśmianie" red. Zdzisław Jastrzębski, Lublin 1966

  • Podziel się