Minister sprawiedliwości Jarosław Gowin razem z premierem Donaldem Tuskiem przedstawią projekt ustawy otwierający dostęp do niemal pięćdziesięciu zawodów, w których pracuje dziś ok. 700 tys. osób. Na pierwszy ogień pójdą pośrednicy nieruchomości, taksówkarze i przewodnicy turystyczni, później otwierane będą kolejne branże. Szef resortu sprawiedliwości już przekonuje, że dzięki reformie powstaną tysiące nowych miejsc pracy (w każdej z otwartych branż zatrudnienie zwiększy się o 10-15 proc.). Gowin uprzedził atak przeciwników reformy i już publicznie stwierdził, że bój o otwarcie zawodów może być trudniejszy niż przeprowadzenie reformy emerytalnej. - Wiele korporacji szykuje się do walki, wynajmowane są firmy specjalizujące się w czarnym PR, by przedstawić nasz projekt jako nieszczęście dla Polski - mówił kilka dni temu w Polskim Radiu.
Korporacje potwierdzają, że będą walczyć. Na pewno nie odpuszczą pośrednicy nieruchomości, których dziś jest w Polsce 50 tys. - Lobbujemy u posłów i docieramy do dziennikarzy. Chcemy, żeby rząd zrozumiał, że taka reforma jest błędem - mówi Olimpia Broniwicka z Polskiej Federacji Rynku Nieruchomościami. Przekonuje, że jeśli pośrednikiem nieruchomości będzie mógł zostać każdy, to straci na tym klient. - Nie boimy się konkurencji, bo mamy doświadczenie i wiedzę. Ale dla klientów to ryzyko. Kupno mieszkania to często transakcja życia. A jak korzystać z usług osoby, której kwalifikacji nie da się zweryfikować - argumentuje.
- Licencjonowani specjaliści wielokrotnie uchronili i chronią swoich klientów przed utratą majątku. Teraz okazuje się, że niepotrzebni, bo rząd zamierza dopuścić do pracy osoby przypadkowe - napisał w liście do "Metra" Tomasz Błeszyński, doradca rynku nieruchomości.
Na konfrontację z ministrem Gowinem szykuje się też 11 tys. licencjonowanych przewodników turystycznych. - Deregulacja jest potrzebna, ale w innych branżach, np. prawniczej - mówi Stanisław Kawęcki, przewodniczący samorządu przewodników w PTTK. - Żeby być przewodnikiem trzeba znać topografię terenu, historię sztuki, etnografię, etnologię, psychologię, socjologię i metodykę, a do tego lubić ludzi i umieć z nimi rozmawiać. Czy ktoś z ulicy będzie miał takie kompetencje? - dodaje i przekonuje, że wymogi dla przewodników są w większości europejskich państw.
Najostrzejszego protestu można jednak spodziewać się po taksówkarzach (grupa liczy 100 tys. osób). - W środowisku zawrzało. Jeśli rząd będzie upierał się przy swoim stanowisku, będziemy działać - mówi Andrzej Kordas ze stołecznego związku zawodowego taksówkarzy. Protesty na ulicach? - Nie wykluczamy. I to w całej Polsce - ostrzega.
Ekonomiści uspokajają jednak, że klienci na otwarciu zawodów nie stracą. - Polacy to świadomi konsumenci, więc rynek szybko pozbędzie się osób niekompetentnych - mówi Dominika Staniewicz, ekspert rynku pracy z Business Centre Club. - Poza tym upadnie mit, że w zamkniętych zawodach pracują wyłącznie osoby z licencjami. W nieruchomościach często uprawnienia mają tylko właściciele agencji, a szeregowi pracownicy od kontaktów klientami już nie - dodaje.
- Nie straszmy klientów. Kiedy znikną regulacje, spadną ceny usług. W Ameryce dostęp do zawodów jest zamknięty w zależności od stanu. Tam, gdzie pozostają one otwarte, ceny są o 10-15 proc. niższe - pociesza Aleksander Łaszek z Forum Obywatelskiego Rozwoju.
Projektu broni też rzecznik praw absolwenta Bartłomiej Banaszak, który zabiegał o taką zmianę. - To jedna z kluczowych reform dla młodych na rynku pracy. Dziś absolwenci muszą pokonać szereg barier, zanim zdobędą kwalifikacje umożliwiające zatrudnienie. Co więcej, na efekty deregulacji nie będziemy czekać latami, młodzi skorzystają z niej stosunkowo szybko - mówi.
Dziś w Polsce mamy niespełna 400 zamkniętych zawodów. To europejski rekord. W większości krajów licencja obowiązuje zwykle w ponad 100 zawodach.
Masz temat dla reportera Metra? Napisz do nas: metro@agora.pl