Fałszują jaja, sól. Co jeszcze?

Mariusz Jałoszewski
17.04.2012
W podrabianym suszu jajecznym z Kalisza były szkodliwe metale ciężkie i bakterie coli. Zanieczyszczony produkt mógł trafić do ponad 100 producentów pasztetów, słodkości i makaronów w Polsce. Jak to możliwe, że służby kontrolne przez sześć lat nie wpadły na trop nielegalnej wytwórni? Czy grożą nam kolejne afery ze sfałszowaną żywnością?

Aferę z podrabianiem suszu jajecznego (zamiast jajek dodawano ryby) wykryto w listopadzie. Ale dopiero po poniedziałkowym artykule "Gazety Wyborczej" dowiadujemy się o sprawie więcej. Okazuje się, że szef kaliskiego sanepidu jest szwagrem podejrzanego biznesmena Krzysztofa Z. Czy dlatego przez lata służby nie wykryły afery? Sprawdzają to prokuratura i CBA, które wkroczyło do akcji po tekście "GW" . Śledczy czekają na wyniki analizy składu suszu, żeby ocenić, czy był groźny dla zdrowia, ale już ze wstępnej opinii biegłego wynika, że w części towaru były szkodliwe bakterie coli.

Podobnie jak w aferze ze sfałszowaną solą prokuratura nie ujawni jednak nazw firm, do których trafił trefny towar. Bo one same mogły paść ofiarą oszustwa i teraz mogłyby zbankrutować. Obawy nie są bezpodstawne. Rząd Czech wciąż domaga się listy firm spożywczych, do których trafiła sól drogowa. Nasz rząd odmawia, więc Czesi będą na nas naciskać w Brukseli.

Mariusz Jałoszewski: Ostatnie afery pokazały, jak łatwo w Polsce fałszować składniki, które trafiają do jedzenia. Konsumenci powinni się bać?

Prof. Tadeusz Tuszyński, kierownik Katedry Technologii Fermentacji i Mikrobiologii Technicznej Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie: - Ostrożność zawsze jest zalecana, nie tylko w stosunku do żywności, ale wszystkich produktów. Zalecana jest postawa prozdrowotna, czyli nie przejadać się. Im mniej zjemy, tym mniej wchłoniemy niekorzystnych składników. Bo z żywnością jest jak z lekami, że leczą, ale mają też skutki uboczne.

W soli i suszu były szkodliwe metale ciężkie. To nie są naturalne składniki żywności.

- Trudno to sobie wyobrazić, ale z ropy można wyprodukować drożdże, a w latach 70. opracowano technologię masowego pozyskiwania białka mikrobiologicznego z węglowodorów ropy naftowej. Ale oczywiście żywność to przede wszystkim rośliny. One muszą gdzieś wyrosnąć. A mamy coraz więcej skażonych gleb, wody. Rośliny właśnie stamtąd pobierają m.in. metale ciężkie. A potem rośliny zjadają zwierzęta i metale trafiają do mięsa. Ale to najczęściej ilości śladowe, dopuszczalne i nie powinny być szkodliwe dla człowieka. Na całym świecie jest masa tak zanieczyszczonej żywności.

To pierwsza rada dla konsumenta - zanim kupisz produkt, sprawdź, skąd pochodzi.

- Konsument nie jest w łatwej sytuacji. Na etykietach często nie podaje się kraju pochodzenia, tylko np. nazwę dystrybutora lub UE. Może też być tak, że jakiś kraj Unii sprowadza np. żywność z Azji, przepakowuje i sprzedaje jako swoją. Świat jest jedną wioską i coraz trudniej sprawdzić, gdzie coś wyprodukowano, w jaki sposób i przy użyciu jakich składników.

Ale po co fałszuje się żywność?

- Bo to się opłaca. Zamiast drogich składników dodaje się do niej tańsze substytuty. W 2002 r. w Polsce poszerzono listę dodatków do żywności, poprawiających smak, zapach, barwę. Producenci z tego skorzystali, a konsumenci mają słuszne obawy.

Ale to jest legalne.

- Tylko niekoniecznie dobre dla organizmu. Na etykiecie zapisuje się, że jakiegoś dodatku jest "nie więcej niż". Czyli niby wszystko w normie, zapewne nieszkodliwe. Ale to wiemy dziś. Jaką mamy gwarancję, że za rok, dwa naukowcy nie odkryją, że ten dodatek jest szkodliwy dla zdrowia? Tak było z azbestem, który - jak teraz wiadomo - jest rakotwórczy. A jeszcze kilkanaście lat temu płyty z azbestu były wykorzystywane do filtrowania różnych napojów [również piwa - red.].

Co się najczęściej fałszuje?

- Drogie produkty. Producenci podszywają się pod znaną markę albo rozpoznawalną nazwę. Na etykiecie jest zapisane "szynka", a w składzie produktu jest tylko 5-15 proc. oryginalnego mięsa. Reszta to dodatki, zagęszczacze i mniej wartościowe składniki.

Jak to możliwe? Przecież mamy aż kilka inspekcji kontrolujących żywność.

- Dziś dla większości produktów spożywczych w Polsce nie ma norm. Wycofano się z nich, żeby ułatwić życie producentom. To oni ustalają skład, a sanepid tylko go zatwierdza bądź odrzuca, jeśli uzna produkt za szkodliwy dla zdrowia. Producenci często nawet nie trzymają się własnych receptur, zapisują, że w wędlinie jest 30 proc. mięsa, a faktycznie jest trzy razy mniej. Tak można działać na rynku wiele lat, chyba że zdarzy się wpadka.

A co z kontrolami?

- Są sporadyczne. Służby są za słabe. Kto da pieniądze na ciągły monitoring? W Niemczech zlecają i płacą za to poszczególne landy, kontrola wchodzi niezapowiedziana do sklepu, bierze towar, bada i publikuje wyniki. U nas tego nie ma. Co z tego, że kilka lat temu UOKIK opublikował listę niektórych stacji, które "chrzczą" paliwo. Te stacje nadal działają, bo nie ma dotkliwych konsekwencji oszustwa.

Jesteśmy bezradni wobec fałszerstw?

- W obecnym kształcie służb kontrolnych i stanie prawnym w dużym stopniu tak.

I jesteśmy skazani na coraz gorszą, plastikową żywność?

- Jesteśmy skazani na żywność coraz bardziej nasyconą dodatkami, ujemnie wypływającymi na nasze zdrowie. A najbardziej narażeni są młodzi, dla których ciągle wypuszcza się jakieś nowości, np. napoje. Moim zdaniem są często coraz gorszej jakości.

Dlaczego tak się dzieje?

- To wynik dużej konkurencji. Producenci muszą obniżać ceny i sięgają po coraz tańsze zamienniki lub gorszej jakości surowce. A my skąd mamy wiedzieć, czy krowy na drugim końcu świata były karmione dobrze, czy może spleśniałym zbożem? Owszem, nie zawsze to, co tanie, jest złej jakości. Jeśli to prosty produkt od rolnika, np. marchew, to powinna być zdrowa i bezpieczna. Ale im coś bardziej przetworzone, przemielone to zwykle będzie zawierać więcej dodatków. Z drugiej strony część dodatków jest niezbędna, żeby produkt się nie psuł. Po drugie tańsze zamienniki są wygodne. Cukiernicy stosują susz jajeczny zamiast świeżych jaj, bo nie psuje się szybko podczas przechowywania.

Czy możemy się bronić przed zalewem tanich i niepewnej jakości produktów, np. z Chin? Wiele było historii o łyżkach, patelniach czy podkoszulkach ze szkodliwymi składnikami.

- UE ma wiele fajnych przepisów, ale są też rozporządzenia nierozsądne, fatalne dla konsumenta i producenta. Nie prowadzi się pełnych badań produktów z importu, które wchodzą na rynek UE. Odpowiada za nie importer. Co gorsza, konsument nie wie często, jaki jest ich skład, a jeśli coś producent chce ukryć, np. soję modyfikowaną genetycznie, to zapisuje to tak małymi literami, żeby nie było ich widać na etykiecie.

Zawsze znajdą się fałszerze

Prof. Krzysztof Krygier z Wydziału Nauk o Żywności SGGW

 

W Polsce potrzebna jest jedna silna inspekcja kontrolna, taki NIK od żywności, podlegające premierowi. Dziś mamy cztery. Dochodzi do głupich absurdów, bo każda odpowiada tylko za swój fragment rynku. Są też zależne od lokalnych układów, bo najniższy szczebel inspekcji podlega staroście.

 

To nie oznacza jednak, że trzeba się bać polskiej żywności. Afer mamy mało. Zawsze znajdą się jacyś idioci zaślepieni zyskiem, którzy będą fałszować. Ale na całym świecie jest lepsza i gorsza żywność. W Polsce można to ukrócić wysokimi karami. Jak się pokaże fałszerzy w telewizji, da wyroki po 10 lat więzienia, skonfiskuje majątek, to odstraszy kolejnych.

Przeczytaj także:

Jaki chleb wybrać żeby był dobry i zdrowy

Ile szynki w szynce. Co nadaje się do jedzenia?

Masz temat dla reportera Metra? Napisz do nas: metro@agora.pl

  • Podziel się