Marcin Kozłowski: Pierwsza sytuacja w życiu, kiedy musiałaś kogoś reanimować?
Agnieszka Kopeć: - Dwa lata temu, to była sąsiadka moich rodziców. Najpierw usłyszałam krzyki mamy i sąsiada, potem głos ojca "Zawołajcie Agę!". Wszyscy stali sparaliżowani, a na podłodze leżała sąsiadka. Najprawdopodobniej miała zawał, była cała sina. Kazałam mamie zadzwonić po pogotowie. Udrożniłam górne drogi oddechowe sąsiadki, jej kilkunastoletni syn robił wdechy, ja uciskałam klatkę piersiową. Połamałam jej żebra. Czułam trzask pękających kości, ale nie czułam bijącego serca. Byłam ogromnie zdesperowana. Reanimowaliśmy ją ponad 20 minut, do przyjazdu karetki.
Udało się?
- Niestety, kobieta zmarła. Lekarze pogratulowali nam jednak sprawnie przeprowadzonej akcji reanimacyjnej.
Co się czuje, kiedy ratuje się drugiego człowieka?
- Nie ustawałam w reanimacji, lekarze musieli mnie wręcz odciągać od tej kobiety. Kiedy oni przejęli akcję, w pewnym momencie zaczęłam na nich krzyczeć, żeby nie przestawali. Takie to były emocje. Wiedziałam, że walczę o jej życie. Później przez kilka dni nie mogłam ruszać rękami, pewnie bardziej ze względu na stres niż zmęczenie mięśni.
Sąsiadka osierociła dzieci, rok wcześniej zmarł jej mąż. Zastanawiałam się potem, co by było, gdyby ktoś zawołał mnie tam wcześniej. Może wciąż by żyła.
Rok później znów kogoś reanimowałaś.
- Czeska Praga, lipiec, ludzie opalają się nad jeziorem. W pewnym momencie widzę mężczyznę wyciągającego z wody bezwładne ciało kobiety. Pobiegłam tam, potem przybiegł drugi mężczyzna, lekarz. Oboje przeprowadzaliśmy reanimację. Czesi nie wiedzieli, że znamy się na tym, więc na początku bardziej przeszkadzali, niż pomagali. W końcu jakoś się z nimi dogadaliśmy. Pojawił się kolejny mężczyzna, w końcu ci dwaj przejęli akcję, bo mnie już brakowało sił. Pogotowie przyjechało po 30 minutach, na szczęście wcześniej kobiecie wróciły czynności życiowe.
Można pomyśleć, że masz "szczęście" do takich sytuacji.
- Tak naprawdę, to wokół nas często dzieją się takie historie. Jakiś czas temu wychodziłam z Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie. Ulicą szedł elegancki pan w garniturze. Popijał radośnie kolorową wódkę z butelki. Nagle się przewrócił. Zwyczajna sprawa, mogłoby się wydawać. To był okres sesji, wokół sporo studentów.
Próbowali go podnosić?
- Nikt nie zareagował, nie kiwnął palcem. Bo to przecież pijak. Krzyknęłam do ochroniarza BUW-u, żeby zadzwonił po pogotowie. Okazało się, że facet miał niedrożne drogi oddechowe, mało brakowało, a udusiłby się własnymi wymiocinami. Położyłam go w bocznej pozycji ustalonej. Doszedł do siebie, na szczęście. Musiałam też zareagować, gdy w tramwaju nagle zemdlała młoda dziewczyna. Najprawdopodobniej wracała z badania krwi, nie jadła śniadania, była słaba. Wyprowadziłam ją na zewnątrz, położyłam na bok, nogi uniosłam do góry. Tu też wszystko skończyło się dobrze.
Przechodnie oferowali pomoc?
- Wręcz przeciwnie, nie chcieli się angażować. Gdy krzyczałam, by wezwać karetkę, nikt tego nie robił. Ludzie stawali za to wokół i przyglądali się, zabierając powietrze osobie, która właśnie zasłabła. Musiałam puścić silną wiązankę przekleństw, by ich postawić do pionu i by w końcu ktoś zareagował na moje prośby.
Skąd wiedziałaś, co robić w tych wszystkich sytuacjach? Przeszłaś jakieś specjalistyczne kursy?
- Nie. Nawet zastanawiałam się, czy na taki pójść, ale ze względu na obowiązki zawodowe i uczelniane zawsze mi było nie po drodze. Wiedzę miałam ze szkoły, z zajęć przysposobienia obronnego. Oprócz tego lekcje, które przeszłam podczas kursu prawa jazdy. Czytałam też różne artykuły na temat pierwszej pomocy.
Wiele innych osób też na te artykuły natrafiło, a jednak nie wszyscy reagują.
- Panuje powszechny strach, że podejmując reanimację można komuś zaszkodzić. A przecież nawet łamiąc żebra kobiecie starałam się jej pomóc. Być może ci, którzy nie reagują, nigdy nie musieli zmierzyć się z sytuacją, że na ich oczach zasłabł ktoś bliski. Często ocenia się też ludzi po pozorach - jak leży, to pewnie pijany i śpi. I do tego psychologia tłumu - nikt reaguje, to dlaczego akurat mam to być ja?
No właśnie, dlaczego akurat ja?
- Bo przyczynisz się do tego, że ktoś może dostać drugą szansę na życie. Trzeba zadać sobie pytanie: co byś zrobił, gdyby to nie był ktoś obcy, ale bliska ci osoba? Walczyłbyś do ostatniej kropli potu. A przecież życie każdego człowieka jest tyle samo warte. Rób cokolwiek - masaż serca, udrażnianie dróg oddechowych, ulożenie w pozycji bocznej. To nie jest łatwe, bo w takich sytuacjach wiele osób ma w głowie pustkę, nie pamięta nawet numeru alarmowego. Nie bój się, że popełnisz błąd. Gorzej już być nie może, temu komuś grozi śmierć. Nie zaszkodzisz, a możesz pomóc.
Uratować komuś życie - jakie to uczucie?
- To nieopisana radość z tego, że się pomogło. Ogromna satysfakcja, która później jeszcze bardziej motywuje by działać w takich sytuacjach.