Historie młodych mam

oprac. jd
28.04.2008 00:00
Zamiast myśleć o zdrowiu dziecka ciężarne kobiety martwią się czy nie przyjdzie im rodzić w taksówce. To rzeczywistość największych polskich miast na początku XXI wieku

Dwie godziny przed porodem

Joanna jest księgową w niewielkiej firmy produkcyjnej. Mieszka z mężem w Warszawie od kilku lat. Synka urodziła na początku roku. Z trzech szpitali odesłano ją z kwitkiem: - Słyszałam, że nie jest tak poważnie, żeby mnie kłaść na oddział. Byłam zrozpaczona, bolało mnie coraz bardziej, nie wiedzieliśmy co robić. Zadzwoniłam do koleżanki, jej tata jest położnikiem. Zadziało. Przyjęli nas. Synek urodził się dwie godziny później.

Jak załatwiłam sobie szpital

Kasia jest przedszkolanką w Białymstoku. Kiedy tylko dowiedziała się, że jest w ciąży natychmiast zaczęła szukać lekarza, który przyjmuje prywatne a jednocześnie jest położnikiem w szpitalu. - Znalazłam lekarkę, już podczas pierwszej wizyty zapewniła mnie, że jeśli będę do niej chodzić prywatnie przez całą ciążę to z miejscem na oddziale nie będzie problemu. Więc chodziłam. W sumie wydałam ok. 2 tys. zł. Miejsce w szpitalu na mnie czekało. Lekarka była też przy porodzie, i co miłe, za to już nie chciała pieniędzy.

Bez emocji: nie ma miejsc

- Miałam już zaawansowaną akcję porodową. Mąż zawiózł mnie do szpitala na Jarochowskiego w Poznaniu. Kobieta na izbie przyjęć głosem pozbawionym emocji stwierdziła, że tego dnia nie przyjmują. Na szczęście poradziła inną klinikę, w której miejsca były problemów - opowiada Anna Szamborska, mama trzymiesięcznego Damiana.

Z Wrocławia pojechaliśmy do Trzebnicy

Opowiada Katarzyna z Wrocławia: - Kiedy zaczęły się bóle, pojechałam do szpitala na ul. Kamińskiego. Pielęgniarka na izbie przyjęć poinformowała mnie, że na oddziale nie ma miejsc i jak chcę, to może mnie położyć na korytarzu. Kolejny szpital też był przepełniony. Bóle były coraz częstsze i mocniejsze. W akcie desperacji zdecydowaliśmy z mężem, że pojedziemy do oddalonej o prawie 30 kilometrów Trzebnicy. I tam urodziliśmy.

Z bloga warszawskiej dziennikarki

Zastajemy kartkę na drzwiach informującą, że przez następne cztery dni szpital wstrzymuje wszelkie przyjęcia do porodów bo nie ma odpowiedniego sprzętu, żeby zapewnić należytą opiekę noworodkom. Jedyne co udaje mi się wyprosić to badanie KTG (czyli zapis pokazujący przede wszystkim pracę serca malucha). Podczas tego badania z wielkim zdziwieniem zauważam, że położne szykują do przyjęcia dwie kobiety.

- To szpital przyjmuje czy nie? - próbuję się dowiedzieć.

- Już same nie wiemy. Co chwilę dzwoni jakiś profesor z domu i komunikuje, że za chwilę pojawi się Pani X, którą bezdyskusyjnie należy przyjąć. Gdy my pytamy gdzie - Pan Profesor odpowiada, że na oddziale już jest załatwione.

Niestety nie znam żadnego profesora, więc po badaniu i krótkiej poradzie: Niech Pani szybko znajdzie sobie jakiś szpital, bo do poniedziałku (czyli dnia zakończenia blokady przyjęć) pani nie wytrzyma. Albo niech pani zaciska nogi (te ostatnie słowa okraszone są rubasznym śmiechem).

Zobacz także
  • Podziel się