Żeby dziewczyny tańczyły

msz
18.11.2008 00:00
Siedem lat temu na muzycznym tronie Szkocji zasiadło jednocześnie kilku nieznanych nikomu królów. Ich pierwszy rozkaz brzmiał: rozpętać rewolucję. By żyło i słuchało się lepiej. Wszystkim. Dziś ci zasłużeni władcy odwiedzą Warszawę, by położyć kres pogłoskom o końcu ich miłościwych rządów. A nazywają się Franz Ferdinand

>> Nowy pomysł Artura Rojka

Nazwa tyleż oryginalna, co muzyka, jaką rozesłali w świat przez lata swojego burzliwego panowania. Artyści z Wysp postanowili bowiem uczynić ukłon w stronę historii, nazywając swój zespół imieniem austriackiego następcy tronu, którego śmierć w 1914 roku w Sarajewie posłużyła za pretekst do rozpętania pierwszej wojny światowej. Jeśli fakt ten odczytać jako nieskromne zapewnienie, że ich działalność będzie miała podobnie wielkie skutki na polu muzyki, to - szczęśliwie dla nas - za bardzo się nie pomylili.

Od momentu, kiedy światło muzycznego rynku ujrzał ich pierwszy singiel "Darts of Pleasure", jasnym stało się wszem i wobec, że nadchodzą zmiany. Mieszanina Prince'a, Donny Summer i porządnego postpunku stworzyła idealne remedium dla zatroskanego o stan współczesnej muzyki młodego pokolenia.

Tym samym chłopaki z Franza Ferdinanda awansowali z poziomu lokalnego bar-bandu do obiecującego supportera. Zamiast mało dochodowych fuch pojawiły się koncerty u boku Interpolu czy Hot Hot Heat, a zamiast ćwiczeń w garażu - profesjonalne sesje nagraniowe. Zwieńczeniem tych kilkuletnich praktyk stał się debiutancki album z 2004 r. zatytułowany po prostu "Franz Ferdinand". Krążek narobił szumu co niemiara, zdobywając tytuł płyty roku i przynosząc autorom prestiżową Mercury Music Prize i dwie statuetki Brit Awards. I choć hity w rodzaju "The Dark Matineé", "Take Me Out" czy "Michael" wciąż rozświetlają markę szkockiej formacji blaskiem tamtego okresu, wśród grona poddanych fanów zaczynają krążyć pogłoski o radykalnej zmianie poetyki, która ma dokonać się w stylistyce Ferdinanda wraz z premierą trzeciego krążka - w styczniu 2009 r. Sami muzycy, choć nie wykluczają przeobrażeń, wyraźnie zaznaczają, że idea grupy pozostanie niezmienna. - Zespół powstał, żeby dziewczyny tańczyły, czy jakoś tak... - powiedzieli w jednym z wywiadów. Póki więc będą znajdować się fanki chętne do wcielania tego założenia w czyn, póty miłościwi władcy ze Szkocji nadal święcić będą triumfy. Najbliższy z nich - punktualnie o 19 w warszawskiej Stodole.

Franz Ferdinand

 

19 listopada, Stodoła, Warszawa, godz. 19

 

Bilety 95 zł

Masz temat dla reportera Metra? Napisz do nas: metro(at)agora.pl

Zobacz także
  • Podziel się