>> Kazik Staszewski śpiewa szlagiery
Z Iwoną Węgrowską rozmawia Wojciech Krzyżaniak.
Wygląda na to, że wreszcie zaczęło ci się dobrze układać w szołbiznesie.
- Tak, nareszcie zaczęło się dziać dużo dobrego. Jestem chyba świetnym przykładem na to, że zawsze trzeba mieć marzenia, i wierzyć, że kiedyś się spełnią. Mam nadzieję, że wszystkie.
Ale na sukces, na to, że twoje piosenki trafiają na playlisty największych stacji, teledyski do telewizorów, a ty zapraszana jesteś na imprezy jako gwiazda czekałaś długo.
- I nie było łatwo. Czasami miałam już dość, często myślałam, by rzucić to wszystko i dać sobie spokój. Ale ja naprawdę kocham to, co robię. I momenty zwątpienia sprawiały, że pracowałam jeszcze ciężej.
Zastanawiałaś się, dlaczego tak ci ciągle było pod górę?
- Pewnie, każdy by się zastanawiał. Z dzisiejszej perspektywy wiem, że była to wina lidera naszego zespołu i kompozytora. On niestety nie słuchał, co się do niego mówi, uważał, że wszystko wie najlepiej. Piosenki musiały być dokładnie takie, jak on sobie wymyślił. Nie przyjmował żadnej krytyki. I nie zauważał, że te piosenki nie do końca do mnie pasują. Do mnie i do tego jak śpiewam.
Czemu nie odeszłaś?
- W końcu się rozstaliśmy, ale nie było to takie proste. Wiesz, on oprócz tego, że był taki kategoryczny w sprawach muzyki, był tak pewny siebie, przekonujący, że było to coś w rodzaju uzależnienia.
Uzależnienia?
- No nie dosłownie, ale wiesz o co mi chodzi. Po prostu wierzyłam, że to on ma rację.
Ale przyszedł czas na zmianę.
- Najwyższy. Podczas którejś z kolejnych rozmów, gdy zapowiedział, że nie uwzględni żadnej z moich uwag, powiedziałam, że odchodzę. I odeszłam. Ale dzisiaj mamy dobre kontakty i wszystko jest ok. Tyle, że razem już raczej nie pogramy.
Pojechałaś za granicę...
- Do Francji. Tam, w ciągu czterech lat poznałam nowych przyjaciół, znakomitych muzyków, kompozytorów. Odżyłam muzycznie, zebrałam nowe piosenki. Ale przez cały czas bardzo tęskniłam za Polską, za przyjaciółmi i rodziną. Więc płytę postanowiłam wydać tutaj. I udało się. Dostałam szansę na drugi początek. I mam nadzieję, że teraz będzie dobrze.
Ale kiedyś twoje próby walki o sukces były trochę rozpaczliwe. Jak występ w Barze VIP. Bardziej to ludzi rozbawiło - bo jakim ty byłaś wtedy vipem? - niż pomogło w karierze.
- Teraz można tak na to patrzeć, ale wtedy wierzyłam, że to będzie dobry ruch. Bo dla mnie śpiewanie i scena naprawdę są najważniejsze. A śpiewanie bez publiczności nie ma sensu.
Spory wpływ na twój comeback miała współpraca z Piotrem Kupichą i Feel. Czyj to był pomysł?
- Mam nadzieję, że dzięki temu, co powiem moją płytę polubi jeszcze więcej osób. Bo to Piotr zaprosił mnie do współpracy. Mieszkamy niedaleko od siebie. Zawsze podobał mi się jego głos i sposób, w jaki z niego korzysta. On z kolei wiedział, jak ja śpiewam i że jestem lepsza niż mogłoby to wynikać z moich dotychczasowych dokonań. Zaprosił mnie i udało się. Piosenka okazała się wielkim przebojem. A my zaprzyjaźniliśmy się. I na pewno jeszcze nieraz wspólnie zaśpiewamy.
A co czujesz teraz, kiedy media tak chętnie obejmują patronat nad twoją płytą, a jeszcze niedawno omijały cię szerokim łukiem?
- Pewnie chodzi ci o to, czy myślę w kategoriach "przyszła koza do woza"? Nic z tych rzeczy. Przede wszystkim cieszę się, że ludziom odpowiedzialnym za dobór piosenek na antenę spodobały się moje propozycje. A jeszcze bardziej z tego, że dzięki nim piosenki dotarły do wielu ludzi.
Masz temat dla reportera Metra? Napisz do nas: metro(at)agora.pl