Woody Allen po serii nowojorskiej i ostatnich trzech wizytach w Londynie tym razem zabiera nas do Barcelony. I tę hiszpańską krew czuć, nie tylko za sprawą Penélope Cruz czy Javiera Bardema. Dwie Amerykanki - Scarlett Johansson i Rebecca Hall - wyruszają na długie wakacje do Katalonii, gdzie poznają smak artystycznego szaleństwa. Na każdej z nich spotkanie z inną rzeczywistością pozostawia ślad. Bo to z jednej strony film o szoku kulturowym, a z drugiej o szoku wobec nowych emocji, które bohaterki w sobie odkrywają.
Jak zwykle u Allena i tym razem bohaterowie ciągle rozmawiają o seksie, ale, co już jest zupełnie nietypowe, tym razem Allen fragmenty erotycznego napięcia pokazuje naprawdę. Kto kogo namiętnie pocałuje, niekoniecznie w klasycznej konfiguracji? Warto przekonać się na własne oczy.
I jest jeszcze Barcelona. A miasto widziane oczami jednego z najoryginalniejszych - karierę zaczynał od telewizyjnych show satyrycznych, ze szkoły filmowej wyleciał już na pierwszym roku - amerykańskich reżyserów to nie tylko bajkowa architektura Gaudiego, ale też zadymione, ukryte w zakamarkach i pełne oryginałów knajpy, gdzie zazwyczaj turyści nie trafiają.
"Vicky Christina Barcelona" to 42. film w 42-letniej karierze Woody'ego Allena znanego z zamiłowania do pięknych kobiet, klarnetu i dywagacji na temat Boga (w warszawskim teatrze Polonia można oglądać spektakl "Bóg" na podstawie jego tekstu). W każdym z jego obrazów można zobaczyć jego samego - najczęściej złośliwego i niezdolnego do kochania. Ale właśnie za tę jego "nieznośną lekkość bytu" pokochaliśmy go również w Polsce, co udowodniliśmy, szturmując jego ubiegłoroczny koncert w Sali Kongresowej. Jeśli ktoś jeszcze nie przekonał się do allenowskiego geniuszu, powinien to zrobić tym razem, bo wiele tu dobrego Woody'ego i wiele najlepszego z almodovarowskiej Barcelony. A pesymizm? To raczej kolejna przewrotność reżysera.
Bezpieczny wybieg dla kota?Sprawdź!
Masz temat dla reportera Metra? Pisz: metro@agora.pl