>> Jak odchudzić kota z nadwagą?
Krzysztof z Warszawy kupił na raty telewizor w sieciowym sklepie z RTV/AGD. Sprzedawca zachęcił go, by - zamiast wydawać 1899 zł - rozłożył płatność na 6 rat. Poinformował też, że wówczas koszt telewizora nie wzrośnie nawet o złotówkę. Bez żadnych zaświadczeń o zarobkach, okazawszy tylko dowód i nie zapłaciwszy na początek ani grosza, klient po 10 minutach wyszedł z telewizorem. - I rzeczywiście, jeśli spłacę towar w 6 ratach, kredyt będzie darmowy, ale jakbym się z płatnościami rat nie wyrobił w tym terminie, uruchomię 2-letni kredyt. Do ceny telewizora będę musiał dopłacić wówczas aż 1264 zł, bo rzeczywiste oprocentowanie kredytu - co napisano w umowie - wynosi aż 69,6 proc. To lichwa!
Problem jest poważny, bo wartość towarów kupionych na raty wynosi obecnie prawie 15 miliardów złotych. Równie drogie jak kredyty ratalne są pożyczki gotówkowe. Z danych Expandera wynika, że w większości polskich banków rzeczywiste oprocentowanie rocznego kredytu na 3 tys. zł przekracza 30 proc., w BOŚ, Banku Pocztowym i BPH wynosi 40 proc., w Eurobanku czy BNP Paribas Fortis - nawet 57 proc., a w Getin Banku przekracza 60 proc.!
Zapytaliśmy więc Komisję Nadzoru Finansowego, która nadzoruje funkcjonowanie banków w Polsce, o to, jak wysoko mogą być oprocentowane kredyty.
- W Polsce istnieje zakaz lichwy, który określa maksymalne nominalne oprocentowanie kredytów. Nie może ono przekraczać czterokrotności stopy lombardowej ustalanej przez NBP, czyli aktualnie 20 proc. - tłumaczy Marta Chmielewska-Racławska z KNF. I przyznaje, że banki stosują się do tego wymogu, ale na dodatkowe opłaty, prowizje czy ubezpieczenia, które często kilkakrotnie zwiększają rzeczywisty koszt kredytów, KNF nie ma wpływu. A to oznacza, że wprowadzona kilka lat temu ustawa antylichwiarska jest martwa. - Banki nauczyły się obchodzić jej zapisy - ocenia Jarosław Sadowski z Expandera. Jego zdaniem przepisy antylichwiarskie można uszczelnić, gdyby ustawą ograniczyć wysokość rzeczywistego oprocentowania kredytów. - Gdyby taki zapis znalazł się w ustawie antylichwiarskiej, można by mówić o rewolucji - dodaje.
Według Mateusza Ostrowskiego z Open Finance taki krok rozzłościłby banki i nawet gdyby pojawił się np. obywatelski projekt ustawy w tej sprawie, to są marne szanse na przegłosowanie go w parlamencie. - Z pewnością zadziałałby lobbing banków, który wybiłby podobne pomysły posłom z głowy - mówi, dodając, że zmiana przepisów znów uderzyłaby w Kowalskiego. - Gdyby ograniczono wysokość rzeczywistego oprocentowania kredytów, to banki zażądałyby dodatkowych zabezpieczeń. To spowodowałoby, że wiele osób, które teraz narzekają na wysokie oprocentowanie, w ogóle nie dostałoby kredytu.
Zmianą prawa nie jest również zainteresowany Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. - Trudno wyobrazić sobie przepisy, które ograniczałyby bankom wysokość rzeczywistego oprocentowania. To byłaby zbyt duża ingerencja w ich działalność. My interweniujemy, gdy banki np. ukrywają opłaty. Kluczowe w tej sprawie jest to, by informacja o rzeczywistych kosztach kredytu była klientowi znana - tłumaczy Aneta Styrnik z UOKiK.
>> Metrowa tablica ogłoszeń <<
Masz temat dla reportera Metra? Napisz do nas: metro(at)agora.pl